wtorek, 21 grudnia 2010

Strawberry Hill

Dręczą mnie sny erotyczne. Z pewnością celibat nie jest zdrowym dla mnie stanem. Dziś śniło mi się rozległe pole gęsto zarośnięte krzaczkami truskawek płożącymi się jak bluszcz. Pod pokrywą z liści – miriady czerwonych, ociekających krwiście sokiem owoców, dojrzałych do szaleństwa, ba, przejrzewających już nawet, stosy, krocie lekko sercowatych kształtów, wilgotnych i lśniących. Ich słodycz czułam niemal w powietrzu. Jakaś kobieta zbierała je pochylona, obok kilka pełnych koszyków, lecz ilość owoców przekraczała ludzkie możliwości i oczekiwania. Stąpałam po tej krwawej masie delikatnie jak po głębokim śniegu. Wspinałam się w górę lekko wznoszącego się pola, bo czekał tam na mnie bułany, mocny koń o muskularnej szyi. Był dokładnie w kolorze biszkoptów. Szłam powoli i ostrożnie, lecz pewnie, gdyż wiedziałam, że tylko moment dzieli mnie od wplecenia palców w jego kruczą grzywę.
Nawet teraz, gdy to piszę, oblizuję wargi. 


Nie mogę przecież krzyczeć.

niedziela, 19 grudnia 2010

Zmitologizowałam go z całych sił

I nie potrafię się przyznać przed samą sobą co do jego znaczenia. Tyle razy mówiłam o nim, snułam opowieść w tysiącu odcinków, wciąż nie mogąc zakończyć wątku, na nowo przesuwając rozwiązanie jeszcze o kilka tygodni, jeszcze o miesiąc. Przerwy w nadawaniu robiły się coraz dłuższe i dłuższe, aż widzowie stracili czujność i zdjęto program z anteny. Zaskoczenie największe było dla mnie samej. Powtórek nie uznajemy w naszej telewizji z misją. I uświadomienie sobie jego zniknięcia z zasięgu wzroku, z linii horyzontu, z książki adresowej wywołało nagły chłód we mnie. Choć nigdy nie miałam go nawet przez moment. 
Zamieszał mi. Zaostrzył apetyt. Zatęsknię jeszcze nie raz.

sobota, 18 grudnia 2010

Rozgrzana do czerwoności

I stało się. I zmogło mnie. Pokonało mnie podstępnie i przebiegle, nie przebierając w środkach. Zapewne nocne spacery nie wspomagają odporności. Teraz moja nieruchomość ograniczyła się do przestrzeni łóżka. Nieruchomość dotyczy także mojego ciała, które rozpalone rwie tępym bólem mięśni za każdym poruszeniem. Z godnością znoszę upływ czasu i kataru. Drażni mnie tylko zwężenie światła gardła, które wpuszcza w płuca mniej powietrza, dorzucając jeszcze od siebie ból i pieczenie. Takie darmowe dodatki wcale mnie nie interesują. Co najmniej trzykrotnie wzrosła przyrodzona wątłość mojego organizmu. Głowa chwieje się na zbyt słabej szyi. A mimo to nagle zaczyna denerwować mnie przymusowa bezczynność. Zażywałam jej w nadmiarze będąc zdrową, teraz łykam witaminy i przeżuwam w ustach przekleństwa. Przymykam oczy, bo łzawią od gorączki. A może z bezsilności.


piątek, 3 grudnia 2010

Rękopisy nie płoną

Żyję w środowisku łatwopalnym. To jego główna, choć nie jedyna cecha gatunkowa. Za każdym razem, gdy odpalam papierosa (a zawsze obiecuję sobie, że nie będę palić w pokoju!) uruchamia się w mojej głowie kaskada biegnących w zastraszającym tempie obrazów pełnych dymu i huczącego ognia. Chociaż nie wiem, czy ogień pochłaniający papiery potrafiłby huczeć. Pewnie bardziej prawdopodobnym dźwiękiem, który wydawałaby moje płonące ruchomości, byłby syk. Aktualnym pomysłem na samozagładę jest zgaszenie peta w terpentynie, lub, w razie jej braku, zmywaczu do paznokci. Liczę, że znalazłoby się też kilka pojemników zapewniających spektakularne wybuchy. W zgliszczach oprócz moich zwęglonych jak skwarek zwłok odnalezionoby jedynie ocalały za sprawą cudu święty obrazek z błogosławiącym światu Jezusem, którego od wprowadzki nie mam serca usunąć z zasięgu wzroku.

Obecność i interakcja

Tuż przed oknem mojego pokoju, z nieokreślonej przestrzeni niebieskiej, zwisa brudnobiała smętna taśma wycinana w drobne ząbki. Jej na wietrze bujanie jest trochę drażniące, bo niszczy mój idealny widok na śniegowo zachmurzone niebo. Niechlujność tej taśmy generuje we mnie niepochlebne myśli wobec sąsiadów z góry, o których wiem niewiele, ale zebrane informacje nie świadczą na korzyść. Zaczęłam się zastanawiać, jakim ja jestem sąsiadem dla wszystkich żyjących w tym bloku od dekad (wieków) staruszków. Może przyzwyczaili się już do mojej studenckiej obecności. Czasem tylko zdarza mi się wracać nocą do mieszkania na kolanach, ale naprawdę sporadycznie. Więcej grzechów nie pamiętam, może z powodu mojej bardzo kiepskiej pamięci.