czwartek, 28 czerwca 2012

Zachłanność

Od kilku dni wiatr szarpie gałęziami za oknem. Ktoś kiedyś odsunął firanki, okno otworzył na oścież, usiadł na parapecie i zapalił. "Ładny widok" - powiedział, patrząc na obrośnięte dzikim winem ogrodzenia i trawniki, kwitnące dalie, przekwitłe bzy, trujące konwalie, żółtawe cyprysy. Po tej wizycie zdjęłam zasłony, jest więcej światła, gdyby ktoś zajrzał wieczorem, to teraz może zobaczyć moje puste biurko.

Zaczęłam wakacje. Mieszkanie pustoszeje, ale przyjdzie ktoś inny. Czy zawsze tak jest, że gdy ktoś znika, pojawia się ktoś nowy? W warzywniaku podnieca mnie widok. Pod szafką czekają nowe buty do biegania. Chcę uciec na wolność!

Witaj, wesoła przygodo.





piątek, 22 czerwca 2012

Ale właściwie

Ostatnio zdumiewa mnie jedna rzecz. Jest to wynik spotkania z dwoma osobami. Osoby te piszą. Zaskoczona jestem tym, dlaczego ja nie piszę. Przecież mogłabym. U. jest fanką mojego pisania. Tylko tak jakoś nie piszę. Nieskromnie czuję kołyszący rytm mojej wściekłej, jasnej narracji. Gdybym tylko nie zagapiła się na nikogo innego, dysponawałabym stylem. Łatwo udziela mi się czyjaś poza, ale przecież w głębi duszy kryje się ta płynna, potoczysta linia. Wiem o tym.

Problem polega na tym, że mi się nie chce. Mogłabym, ale jestem zbyt leniwa, żeby zacząć. To tak, jak inni mają z bieganiem. Ja biegam. Ale powinnam też pisać. Może pierwsza napisana rzecz* uruchomiłaby tę maszynę-lawinę, która potem trudno byłoby zatrzymać.

Czas spróbować, zmusić się do wysiłku.







* No dobrze, nie byłaby to pierwsza rzecz. Ale kiedyś zanotowałam w raptularzu, że muszę się dokopać do tych starych pokładów, do mnie samej sprzed czasów wielkiej diaspory osobowości, bo wtedy byłam lepsza, bardziej zwarta i bardziej krystaliczna. Świeższa.

piątek, 15 czerwca 2012

Skórka ważniejsza od pestki

Ładna skórka - myślałam wściekle przewracając się z boku na bok zaraz o poranku. Nocą z zupełnie retro wypiekami na twarzy czytałam książkę, której sens rano wydawał mi się zbrodniczy. Była to książka o tym, że tylko potwornie piękne kobiety zasługują i dostają potwornie piękną miłość, a i są przy tym zdolne mimo swojego potwornego egoizmu do potwornych poświęceń. Całkowicie kłamliwa fabuła. W książce tej kobiety brzydkie, chore i bezbarwne cierpiały straszliwe upokorzenia dla miłości, bez miłości, gwałty, zdrady, poniżenia i bicie. A pięknej kobiecie świat padał do nóg, łącznie z autorką. Nie.

Napiszcie choć raz książkę o brzydkiej kobiecie, dla której ktoś oszalał.

Marszczę ze złością swoją klasycznie brzydką twarz. Moje nieregularne rysy są doskonałe w swej nieładności. Jestem brzydka i wyjątkowa jak dziwaczny ptak. Moja brzydota jest dla koneserów, dla znawców, dla smakoszy. Być po prostu piękną to nie jest sztuka, proszę państwa.




piątek, 8 czerwca 2012

Zawsze mnie dogoni

Melancholia. Ktoś mówił: "glątwa". Klątwa moja jedyna, która ciąży na mnie. 

Siedzę cumując smutne oczy do ekranu. Mieszkanie zalała fala niepotrzebnych rzeczy, wyrzuconych teraz na brzeg fotela jak gałęzie, na klif dywanu jak martwe wodorosty, tworzących w przedpokoju zapory z poprzekrzywianych foliowych worków. Miałam wstać o świcie, żeby porządkować swoje życie i zrobić pranie, ale nie udało się. Kilka godzin później obudziłam się z katarem i chłodem w sercu. Pewnie wczoraj wymarzłam przy grillu w ogrodzie. Nie był to dobry dzień, bo kuliłam się na krześle nie tylko z powodu wilgotnego powietrza. Nie czułam się pewnie nie tylko z powodu miękkiej ziemi rozstępującej się pod nogami drewnianego mebla. 

Powoli zamykam znowu pewne etapy. Mam więcej czasu na czytanie. Nie mam wcale czasu na czytanie, ale więcej czytam. Szukam starych przyjaciół z papieru. Znowu zbliża się lato, w którym zostanę tylko ja i mój wierny rower. Ale boję się mniej, bo już wiem, że gdziekolwiek pójdę, będę bezpieczna.

Odkąd napisałam tu po raz pierwszy, przewędrowałam już wiele kilometrów w kołowrotku mojej głowy. Czesałam włosy i rozplątałam wiele zaciśniętych węzłów wokół szyi. Poskładałam wiele spraw w kostkę, zaprasowałam brzegi, starłam kurze z kilku półek. Na drzwiach mojego pokoiku wisi mój manifest. Przygotowałam garść haseł programowych. Kolekcjonuję przewodniki, w czarnym zeszycie wyznaczam trasy i kierunki marszu.

W dniu 8 czerwca, imieniny Maksyma i Seweryna, życzę sobie energii. Mam ją w sobie and I know it, ale najbardziej właśnie boję się tych wyhamowań, kiedy milknę i zapadam się w sobie. Kiedy cichnę niezauważenie i boję się wyjść z domu. A właśnie wtedy powinno się wychodzić, otworzyć okna, krzyczeć, biegać, podskakiwać i BYĆ. Zaraz ruszę do walki z koszem na pranie. Zaraz wyniosę pościel i złożę na rękach ciepłego wiatru. Już wiem, że mogę i muszę poruszać się, bo nie wolno mi zamarzać. Chcę. 

Widzę siebie siedzącą jak zając w wysokiej, ostrej trawie, zielonosoczystej. Widzę, jak pochylam zwróconą w stronę słońca twarz, jest cicho albo wprost przeciwnie, wiatr syczy w moich włosach, a ja czuję, że w końcu jestem na właściwym miejscu.

Dotrę tam kiedyś, dogonię ten obraz i wskoczę w niego jak w nadjeżdżający tramwaj.