piątek, 25 stycznia 2013

Moment

Rozpędzony na śliskiej jezdni dżip i ja, zamarła w połowie pasiastej zebry, zwierzęcym instynktem wstrzymując kolano przed postawieniem kroku. Moment. Samochód mija mnie w onirycznym zwolnieniu. Wtedy zapadła jakby głucha cisza.







piątek, 18 stycznia 2013

(...) bo za mną nie było już nic, spaliłem wszystkie mosty i nic mnie nie trzymało

Odkąd pierwszego grudnia - to mój dzień pośród trzystu sześćdziesięciu pięciu innych w roku - straciłam swój dom, ruszyłam na nieskończoną wędrówkę. Setki uciekających kilometrów. Samochód, rower, autobus, pociąg, tramwaj, ciągle widzę swoje odbicie gdzieś głęboko w szybie. Kraków - Olkusz - Kurdwanów - Chrzanów - Wola Justowska - Świętochłowice - Janów - Łódź - Grzegórzki - Wrocław - Katowice - Warszawa - Nowa Huta - i dalej. Obudziłam się w pociągu kilka minut po szóstej rano, z plecakiem pod głową i przykryta własnym płaszczem. Pewnego dnia rodzącego się na różowo i mroźnie o świcie znalazłam się na Łobzowie na mojej własnej ulicy, gdzie już przecież nie mieszkałam. Różowy kolor miało niebo nad Wisłą, na które patrzyliśmy z Lissitzky'm zawieszeni na moście między płynącym w dole czasem a utrwalonym raz na zawsze trzaskiem migawki. 



Ruch.