- Ale jak mogę się nie martwić, jeśli ona nie żyje? - Tego pani nie odwróci, a ból i żal bliskich sprawiają, że jej dusza cierpi. Trzeba jej pomóc - i sobie. Pogodzić się z tym, co nieuniknione i zapamiętać wszystkie dobre chwile wspólnie przeżyte. Nie wolno płakać, wasze łzy są dla niej bolesnym ciężarem.
Dziś rano stałam w kuchni i myłam patelnię. Dziś rano stałam w kuchni i pomyślałam, jak koszmarnie pragnęłabym zapętlić się w wieczorze 29 listopada 2012. Był to czwartek. Dziś rano stałam w kuchni i myślałam, jak bardzo chciałabym powtarzać wieczór 29 listopada w kółko aż do końca dni i myłam patelnię z zagryzionymi wargami myśląc rozpaczliwie, że od tamtego wieczoru nie wydarzyło się nic ważniejszego. Nic cenniejszego. Dziś rano stałam w kuchni i zagryzałam wargi, myjąc patelnię, myśląc koszmarnie, że ten wieczór wystarczyłby mi już chyba na zawsze. Dziś rano stałam w kuchni...
Poczułam zupełnie wyraźnie, jak moje serce zaciska się jak mała pięść, jak przez gardło przepływa mi lodowaty strumień strachu, jak rozlewa się na ramiona, na plecy, na kark, na powieki; powieki, które zacisnęłam, żeby lęk nie chlusnął przez nie w rozbryzgach piany.
Gdyby ktoś mógł przeczytać we mnie, o czym myślę codziennie, o czym myślę od pół roku każdego dnia, o co pytam przed zaśnięciem, co mi się dzisiaj śniło, co mi się wyryło z tyłu źrenic, co mi płynie w żyłach, co mnie przepełnia jak czarę aż do wylania brzegów, gdyby to ktoś mógł wiedzieć.
Czy istnieje świadomość? Świadomość ponad czasem i przestrzenią, taka, która nie ginie wraz z cichnięciem serca? Czy kiedyś będzie można już WIEDZIEĆ?
Leżę na dywanie z łokciami pod głową, rozsypuję włosy po parkiecie jak płożące kwiaty. Wciąż myślę o sobie, chyba mnie to już męczy. Męczy mnie jałowość, ale czy mogę pominąć ten krok? Jechałam z moimi ludźmi samochodem, P. prowadził, A. mieszała w radioodbiorniku, a ja przyssałam się oczami do świerków i myślałam o tym, jakże krótko to jedno życie. Jakże mało. Jak mogę chcieć przesiedzieć je na miejscu? Chwilę później moją myśl powtórzyła spikerka. A. prychnęła i przełączyła stację. Uśmiechnęłam się do siebie.
Patrzyłam na swoje ubłocone alpinusy, idące pod górę w majowym zmierzchu, z góry sypałam na nie popiół z papierosa, nade mną zwieszała się Babia, która nie pozwoliła się odwiedzić. Celebrowałam tę chwilę. Nie mam nic, ani męża, ani mieszkania, ani samochodu, ani nawet cycków, ale celebrowałam ten moment ciszy i ogniska, gór i rosnących niemal na głos traw. Może to ma mnie określać - brak miejsca, plecak i ruch. Jeśli tak ma być, to zgadzam się na to, ten widok mi pasuje.
I tylko prześladuje mnie data urodzin M., przecież nie robię tego naumyślnie. Jestem tylko tego świadkiem.