czwartek, 27 lutego 2014

Silence

Nie będzie rolki w lutym.





Mniej więcej około godziny szesnastej niebo zasnuwa morelowa, opalizująca mgła, a słońce jarzy się najczystszą, wrzącą czerwienią. Światło pada na odkryte włosy i płaszcze. Odwracam się przez ramię, pochylając się nad kierownicą, napinając mięśnie, które już czują wiosnę. 



Szłam minionej niedzieli rozsłonecznionym Podgórzem. Szłam ubrana odświętnie w sukience, rower leżakował w domu, szłam rozgrzanym wesoło chodnikiem, oślepiona ścianą światła, szłam i myślałam o tysiącach trupów wycierających tę ulicę własnymi brzuchami, ocierających o nią twarze miłośnie jak w pieszczocie, na chodniku stukały obcasy moich sznurowanych trzewików do kostek, nie różniących się wiele od butów, które mogły biec tą ulicą w roku czterdziestym trzecim uciekając przed huraganem dudniących nazistowskich podeszew i czułam, jak wiotczeją mi stawy. Szłam w moich skandynawskich i hiszpańskich ubraniach wyprodukowanych w Bangladeszu, ściskając w łapce tutkę pełną belgijskich frytek i wymijając tłumy amerykańskich i niemieckich turystów po brukach wymytych do czysta krwią i kręciło mi się w głowie od blasku odbitych od szyb słonecznych promieni. Myślałam o tym, jaka jestem przypadkowa na tym chodniku, nieprzynależna nigdzie, zatajająca perfekcyjnie swój rodowód. Jestem bohaterem wykorzenionym, jak u Tokarczuk, zawsze ukrywam, skąd pochodzę, a dokąd idę - jest absolutną tajemnicą zwłaszcza dla mnie. 



Następnego dnia obcięłam włosy. Patrzyłam, jak spadają bezwładnie na podłogę, jak martwe. Są martwe, ale kiedy fryzjerka uniosła ich (odrąbane, okrwawione) końce w dłoni myślałam, że to obcięte kończyny. Teraz miękkie miotełki opierają się o kołnierz. Nie odczułam ulgi. Myślałam, że kiedy pozbędę się ich ciężaru, ich pasożytniczej masy wysysającej ze mnie resztki energii - odżyję. Zamiast tego czuję się naga. Ale tak było trzeba. Obcięłam czteroletnią historię i zrzuciłam ją z siebie jak skórę. "Odjęłaś sobie lat!" - wykrzyknęła K. na mój widok, nie przypuszczając nawet, jak bardzo ma rację.


Węszę w powietrzu, czując to charakterystyczne ciepło i wilgoć, której zapowiadają nowy cykl.


wtorek, 18 lutego 2014

In the end

Tysiąc dwieście kilometrów w cztery dni. Wygięta w kabłąk przyciskam twarz do płaszcza, zamknięte powieki walcowane przez ciężkie uderzenia ostrego światła, łamanego czarnymi pasami latarni. Szyba, płynne pasmo drzew, szum silnika, kołysanie foteli, fala za falą.


Jestem zmęczona, jestem potwornie zmęczona, jestem wkurwiona do granic rozsądku z powodu zmęczenia, rzygam tym zmęczeniem jak spienioną żółcią, nie mogę jeść, trzęsę się z głodu, ręce opadają bezsilnie wzdłuż ciała, a tyle jeszcze do zrobienia, nic nie mogę wykreślić z kalendarza, płaczę i wyję z wściekłości nad ciałem, które ugina się pode mną jak gąbka.



Kiedy robiłam te zdjęcia przekonałam się, że naprawdę można wpaść pod pociąg nawet tego nie zauważając. Przysięgam, bo nigdy nie kłamię, przysięgam, bo odczułam to na własnej skórze: lokomotywa pojawiła się za moimi plecami BEZDŹWIĘCZNIE, ona się tam zjawiła jak upiór, kilkutonowy żelazny potwór podkradł się do mnie bez trzasku najmniejszej gałązki. Nie miałam nawet czasu na panikę, odwróciłam się na pięcie i zeszłam po schodach, nie panując nad strachem, tylko nie biorąc go pod uwagę - nie miałam czasu się przejąć. Stanęłam kilka stopni niżej, patrząc na ogromne koła, poruszające się jak tnące tarcze krajalnicy na wysokości mojej twarzy. 

Moment.

niedziela, 2 lutego 2014

12 rolek

Nie wypieram się jakichś ukrytych zwyrodniałych skłonności. Fotografuję to miasto, bo jest tak brzydkie, że na słowo nikt by mi nie uwierzył. Najbrzydsze miejsce w kraju, wieczne przedmieścia, wybrukowane dyskontami z nieustającymi przecenami marnej jakości owoców i smrodem poliestrowych tekstyliów. Wszystko umazane błotem i inkrustowane taką obłąkaną ilością reklam i szyldów, że gdyby usunąć je cyfrowo na fotografii, pozostałaby czysta karta.

Świeże groby jak łóżka wysoko zasłane pierzynami.

Lubię połamać sobie głowę, chociaż ona z natury jest bardzo słaba. Spaceruję do miejsc, gdzie mnie nie było dwadzieścia lat. Nie wiem, co sprawia, że większość moich snów toczy się w miejscu, gdzie mieszkałam zaledwie przez pierwsze trzy lata życia. P. mówi, że dzieci mają w tym czasie pamięć absolutną i moja pamięć absurdalna na zawsze wchłonęła już w siebie mieszkanie o oknach wychodzących na wschód. Śniło mi się nawet dzisiaj, że oglądałam z trzeciego piętra granatowe, jak nocą, burzowe niebo pulsujące żyłami błyskawic. I czasem odwiedzam te miejsca na jawie. Na przykład ulica, która w moich snach jest bardzo szeroką, w rzeczywistości jest węższa niż mój długi krok. Parking, w moich snach nieskończonej długości, mieści zaledwie kilkanaście samochodów. W snach to są ogromne przestrzenie, z czasów, kiedy sama byłam o metr krótsza. Nawet zastanawiam się, czy powinnam tam chodzić, żeby nie zniszczyć tych kruchych obrazów. Żeby przypadkiem nie zapamiętać tych miejsc takich, jak wyglądają dzisiaj, po dwudziestu latach użytkowania, remontów, narodzin i śmierci. Ale pokusa jest wielka, bo to jedyna okazja, by poczuć niesamowite, podniecające, nieporównywalne z niczym innym, przerażające wrażenie zaniku realności. Poczuć, że IDĘ PRZEZ WŁASNY SEN.

Napełniłam ogromny worek starymi ubraniami i wyniosłam na śmietnik. Potem leżałam w łóżku ocierając czoło o prześcieradło jak zwierzę - dziwne uczucie: lęk, że w wyniku jakiegoś wypadku mogę stracić pozostałe ubrania i nie mam zapasu. Poza tym: lęk z powodu porzucenia ich, jakby były żywe. Lęk, że zaczną w nich grzebać i że je zniszczą, że, zamiast trafić do potrzebujących, ktoś rozwiesi je na śmietnikowej altanie jak zwłoki zwierząt, ludzie będą patrzeć, jak mokną i niszczeją na zimnie. Lęk, jakby były intymne. Lęk, że je marnuję i że zostanę za to ukarana. Lęk, że może mi zabraknąć. Potem deszcz się rozszalał, a mnie się wydawało, że siecze on moją skórę, mokre włosy zwisają w strąkach. Wcisnęłam czoło w koc, zakleszczone powieki. Deszcz dopełnił dzieła zniszczenia. Może tak miało być. Rano widzę przez okno rozwłóczone worki, dwie plamy - miętową i koralową, martwe - i deszcz, łomoczący o blachę jak groch.








Włóczyłam się z Zenitem, żeby zrobić pierwszą z dwunastu rolek na ten rok. Zobaczymy.