czwartek, 18 sierpnia 2016

Roads

Znajduję zdjęcie sprzed czterech lat. Ktoś przypadkiem przydybał mnie, pochyloną nad aparatem, czujnie obserwującą chmarę rowerzystów, skupioną, w rowerowych rękawiczkach, gotową do skoku. Po karku biegną cieniutkie nitki długich warkoczyków, które nosiłam splecione tuż przy linii włosów. Kim byłam wtedy.

Pstryk.

I wiele zmienia się i nie zmienia, wtedy biegam dziennie po dziesięć kilometrów i nie rozstaję się z rowerem; jestem chuda, wściekła i głodna, i uwierzcie mi, dopiero się rozkręcam; od dłuższego już czasu szczotkuję swoje długie włosy i trenuję niezniszczalność. Trwa rok Smoka. S. mieszka wtedy wciąż trzysta kilometrów na północ i nie ma pojęcia, że niedługo wywróci sobie życie do góry nogami. Ja też nie wiem, że kolejnym krokiem będzie fantastyczna podróż pełna muzyki i światła, a dalej będzie już tylko lepiej. W końcu uważam, że bycie dorosłym jest o wiele przyjemniejsze, niż być od innych zależnym.

Pstryk.


Jesienią celująco zdobywam wykształcenie wyższe pełne i czuję, jak z życia odpływają mi ludzie i miejsca. Robią miejsce na nowych. Którzy przypływają i odpływają. Czasem gwałtownie. Czasem na zawsze. Czasem rzeczy naprawdę rozgrywają się jak w filmie: moje życie rozjeżdża wielka ciężarówka i wybija mnie z toru, po którym się poruszałam; wystrzelam w powietrze lekko jak odbita piłka. Spadam.

Pstryk.


I jeśli ktoś mógłby pomyśleć, że to czarna dziura, która niczego nie tworzy, to jednak było inaczej. W y o s t r z a m wszystkie zmysły jak brzytwy i otwieram się jak dziwaczny kwiat. Uczę się smakować tak, by aż bolały zęby. Kończy się rok Smoka, ale machina raz uruchomiona powoli toczy się dalej. Każdemu życzę otwarcia, choć przecież nie w taki sposób.


Pstryk.


I wiele się zmienia i nie zmienia od smoczego roku przełomu. Dalej robię zdjęcia i nie rozstaję się z rowerem. Włóczę się coraz więcej i wiem, że nie ma nic złego w samotnej wędrówce. Dużo biegam, dopóki nie rozwalę kolana. Ale zdarzenia, miejsca i ludzie dalej przepływają, przynosząc fala za falą swoje myśli, dźwięki, widoki... To jest jak iść szlakiem przez góry. Bywa, że ktoś dołącza na dłużej.


Pstryk. Pstryk. Pstryk.


I zbieram w sobie te różne historie, które opowiadam czasami bez końca, aż sama siebie się wstydzę, że wylewają się ze mnie jak rzeka. Patrzę na siebie sprzed czterech lat i wiem, że nie wymyśliłabym tego, kim jestem dzisiaj. Co robię. Jak wiele rzeczy się splotło na ten mój nędzny sznurek, nić, którą łapię centymetr po centymetrze i która dokądś musi prowadzić. Ale jest dobrze. Jest dobrze, psiakrew, a kto powie, że nie... To go pstryk.