czwartek, 18 lipca 2013

Cembrowina w kolorze błękit paryski

Prychając i parskając na palcach przystanęłam na skraju niecki i zawahałam się na setną część sekundy - czy wejść? Tyle wody, obcy zapach szczypie mnie w nos złośliwymi palcami, wszędzie niebiesko i robię dwa chwiejne kroki i już, już jestem wewnątrz i głupio się wycofać. Strój odpowiedni do okazji i tak nie pozostawia wątpliwości co do zamiarów. Moja obciągnięta czarną lycrą osoba z godnością wchodzi do basenu, krzywiąc się tylko lekko, żeby ukryć mikroskopijny ataczek paniczki. Koty nie lubią wody, ale włożone do niej płyną instynktownie, więc płynę, przytrzymując pyszczek ponad powierzchnią. Przy dziesiątej długości stwierdzam z radością, że nie jest to takie NAJGORSZE.


Dziś w tramwaju kobieta przystawiła swój rower do mojego pytając: "Czy mogę się przytulić?" Wiozłam najwierniejszego druha do serwisu, czule oplatając go nagim, karmelowym ramieniem, prawie w kolorze siodełka. Zostawiłam go nieomal na progu klasztoru paulinów, jak Mickiewicza przyniesionego w litewskiej poduszce przed oblicze Matki Boskiej. Błagam o cudowne ozdrowienie. To miłość moja, która nigdy nie rdzewieje, to życie moje wlane w jego ząbkowane serce, to światło moje palące się po zmierzchu, to cykanie w takt mojego pulsu, nie można nas rozdzielić! Najświętsza Panienko, pojrzyj okiem swoim turkusowym na mojego chłopca (czterdziestoletniego) i pokieruj dobrymi rękami znachora, co by go na koła postawił. Amen.

PS. Mogę ewentualnie obiecać za to św. Antoniemu tuberozę w doniczce, jak to robiła Pawlikowska-Jasnorzewska, Strzelec z pierwszego dekanatu. Wasz O.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz