Patrzę na lśnienie promienia słońca na zakrętce kremu i nie mogę się nadziwić. Nie mogę sie nacieszyć. Dziś rano wstałam, włączyłam komputer i miałam ochotę podskakiwać wyżej niż poziom parapetu, na którym ustawiłam bliźniacze pudełeczka z kremem. Boże, kilka tygodni temu rankiem stanęłam na Alei Kijowskiej przy rowerze i wtedy chlusnęła na mnie fala obezwładniającego szczęścia. Tamta okolica już zawsze będzie dla mnie symbolem dobrego czasu. Ale dziś znowu to czuję. Płynęłam przez siedem miesięcy przez gęstą, ropną wodę, aż w końcu wydostałam się na bezpieczny brzeg.
Obawiam się trochę pisać takie słowa. Kiedy ostatnim razem ogłosiłam światu, że jestem szczęśliwa, Mikołaj zdradził mnie czołowo z ciężarówką. Boję się, w kogo teraz uderzyłaby ta rozpędzona rozpacz. Ale myślę o tym z wyzywającą kpiną, bo nikt nie zna dróg pędzących ciężarówek. A zupełnie serio myślę, że trzeba pochylić z wdzięcznością głowę, kiedy się odczuwa Małą Przyjemność Na Dziś. Czy muszę to ukrywać?
Nowe miejsce przywitało mnie z otwartymi ramionami i w końcu odetchnęłam głębiej. Jadąc na rowerze uśmiecham się do siebie. Nikt, kto tego nie stracił, nie dowie się, jakie to cenne.
Te siedem miesięcy to była szkoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz