Jak to często u mnie bywa, rest day wymyka się spod kontroli. I to nie w tę
stronę, w którą myślicie. Mam ramowy plan – ogólnie na cały ten wyjazd mam
tylko ramowy plan, rozpięty między Wysową, Rymanowem i Gorlicami, i na początek
trzeciego dnia jadę do Jaślisk, gdzie kręcono "Wino truskawkowe",
film na podstawie prozy Stasiuka. Gdyby nie wpis innego instagramera, nawet bym
o tym nie pamiętała, ale skoro Sznajderman i skoro Stasiuk, to pasuje
odwiedzić. Początek mało przyjemny, ląduję przed Barwinkiem na bardzo ruchliwej
drodze do granicy, ale udaje się w miarę szybko stamtąd zwiać. Poza tym, był
tam sklep! Zatrzymuję się na siku gdzieś przed Daliową i w momencie, kiedy po
załatwionej sprawie rozpędzam rower, nagle coś łomocze w lesie i warczy, jak
wielkie zwierzę. Nie chcę nic insynuować, ale uciekam czym prędzej, mimo że to
10% podjazd.
W Jaśliskach fotografuję bar Czeremcha, pod dumnym nowiutkim neonem, ale
zamknięty na cztery spusty. Ciekawe, czy można tam jesienią zjeść obiad, jak
głosi przy drodze banner? Mnie się niestety nie udaje i pedałuję dalej, długim
widokowym podjazdem, w stronę Królika Polskiego. Bloki w szczerym polu i sarna,
która podnosi głowę z traw dokładnie w momencie, kiedy myślę, że mnie się nawet
sarny nie chcą bać. "No, właśnie!" - mówię do niej na głos
zrezygnowana i ona dopiero wtedy ucieka, jakby wcześniej w ogóle nie przyszło
jej to do głowy. Zjeżdżam do Królika, zatrzymując się po drodze w tym Wołoskim
i bezczelnie przełażąc przez ogrodzenie jak kot, by obejrzeć ruiny cerkwi.
Little
rurex never killed nobody, można by zanucić, chociaż akurat nie jestem tak
do końca pewna. Dalej już Rymanów Zdrój, gdzie znowu z trudem szukam jakiejś
restauracji, ale w końcu udaje się zamówić żurek i spożyć go radośnie pod
jadowicie niebieskim niebem, przy deptaku. Ten żurek mnie całkiem rozleniwia i
zwlekam z wyruszeniem, jeszcze chwilę siedząc i wąchając tężnię w towarzystwie
starszych kuracjuszy. W końcu jednak ruszam i nadziewam się znowu na pułapkę
zastawioną przez nawigację Google. Zamiast zdać się na czerwony szlak pieszy,
ten sam, którym cztery lata wcześniej przyszłam do Rymanowa przez góry z S.,
daję się wyprowadzić w pole, i to dosłownie, pchając rower przez wysokie po pas
trawy, pastwiska i gęste krzaki. Klnę jak szewc, ale na pociechę mam przepiękny
widok na Rymanów. Nie było to nic specjalnie strasznego, bo widziałam, że szlak
pieszy jest zupełnie blisko i wkrótce go doganiam, jadąc już spokojnie przez
zbocze, podziwiając widoki. Piękny szlak, swoją drogą, polecam zielony. Jego
jedynym minusem były trwające wówczas prace leśne, które dolny odcinek szlaku
zamieniły w strumień błota i kolein sięgających mi do pół uda, a które w ciągu
sekund zamieniły Hrabiego Solo w fat bike'a, a mnie w Jożina z bażin.
I tak przyozdobiona, dźwigając na sobie pewnie z dwa kilo mokrej gleby,
zjawiłam się w ślicznym, pastelowym i drewnianym centrum Iwonicza Zdroju. Uroki
MTB! Obtupuję buty z grubsza, otrząsam rower i ładuję się do przyjemnej, a
zatłoczonej kawiarni, gdzie miłościwie instaluję się na ogródku razem z moim
wesołym fat bikiem, a nie postanawiam usiąść w środku. Zamawiam stały zestaw
wyrypny: ciasto, kawę i Colę, i mruczę na leżaku znad mojego buffa ze żbikiem.
Rozciągnięty, szczęśliwy kot.
Ale czas płynie nieubłaganie, a ja w moim rest dayu zapędziłam się trochę
daleko i wciąż mam parę kilometrów na nocleg. Kierunek: Cergowa, i góra, i
miejscowość. Góra o tej nazwie tonie w bardzo malowniczych dymach, które
niestety generuje uporczywy chudy wieśniak w ogrodniczkach, wypalający trawę.
Robię klimatyczne zdjęcia, jednocześnie mierząc się wściekłym wzrokiem z
wieśniakiem, czując bezsilność, że nawet gdybym zdecydowała się na robienie
awantury i telefon na policję, to pewnie w radiowozie przyjechałby jakiś kuzyn
czy szwagier wieśniaka, a wypalanie trawy na wieśniaczym polu opatrzone
zostałoby gromkim rechotem, a nie mandatem. Życzyłam mu, żeby po prostu się
spalił, razem z zaparkowanym obok samochodem.
Widok na Beskid Dukielski spod Cergowej nieco mnie rozchmurza, zachodzi
słońce, kiedy wjeżdżam do Dukli. Nocowałam w niej ostatnio, te parę lat temu,
ale teraz droga prowadzi mnie w innym kierunku i zdumiona mijam rozległe
osiedla domów jednorodzinnych. To Dukla jest taka wielka? Gdzie ci wszyscy
ludzie pracują, do diabła?! Dalej przejazd przez pastelową już Iwlę i w mroku
ostatni podjazd do Chyrowej, na szczęście niewielki. Wielki podjazd czeka mnie
rano, bo muszę wymłynkować z powrotem do Krempnej. Jeszcze tylko płacę za obie
noce i gospodyni z uśmiechem pyta mnie: "To jutro już do domu?", a ja
bez zastanowienia odpowiadam wesoło:
- Tak! Do Gorlic!
I tak właśnie naturalnie przesunęłam swój dom na mapie do Gorlic. A to
przecież nawet nie miała być meta ostatniego dnia.
 |
Żbik w środowisku naturalnym - zdjęcie 1. |
 |
Wielkie nieba, wielkie drogi - zdjęcie 2. |
 |
Poniżej 11% podjazd jest wręcz niezauważalny. |
 |
Jaśliska - to odnowiony ratusz |
 |
A to zamknięty na kłódkę bar Czeremcha |
 |
Rurex w Króliku Wołoskim |
 |
Byłam ostrożna. |
 |
Tężni wąchanie, grzechów odpuszczenie (Rymanów Zdrój) |
 |
Według nawigacji Google, to jest droga. Pozostawiam bez komentarza. |
 |
To końcóweczka zielonego szlaku do Iwonicza... Mam szczerą nadzieję, że to już tak nie wygląda. |
 |
Zabudowa taka śliczna, jak opłata klimatyczna - Iwonicz |
 |
Żbik w naturalnym środowisku - zdjęcie 2. |
 |
Płonąca Cergowa |
 |
Zachód nad Iwlą - no mam szczęście do przeżycia paru pięknych momentów... |
Beskid Niski dzień 1
Beskid Niski dzień 2
Beskid Niski dzień 3 - tu jesteś
Beskid Niski dzień 4