środa, 7 lutego 2018

Green Velo dzień 1-2 Elbląg - Pieniężno

W Elblągu zatrzymujemy się oczywiście na małe śniadanie w kawiarni na odbudowanej starówce. Słońce zaczyna ładnie prażyć, za nami noc zarwana w pociągu, więc trzeba się zastanowić, co dalej. Ponieważ początkowo nie byłam zupełnie pewna naszych możliwości siłowych i sprzętowych, postanawiam odpuścić część szlaku przechodzącą w Elblągu przez Park Krajobrazowy Wysoczyzny Elbląskiej, z górą Chrobrego i Jagodnikiem. Ten około 22-kilometrowy fragment to w większej części dość mocny (w stosunku do reszty zupełnie płaskiego warmińskiego szlaku) podjazd, mocno pofałdowany. Wariantem jest przejazd zielono znakowaną drogą R10 wzdłuż Zatoki Elbląskiej w kierunku Kamienicy Elbląskiej. Green Velo sam nas dogania tuż przed Połoninami - ważne jest tylko, by nie przegapić skrętu w lewo i wypatrywać pierwszych pomarańczowych oznaczeń. Około 13:40 wjeżdżamy nareszcie na mój upragniony szlak! 

Nie żałuję wcale, że oszukujemy - ekipa kilku facetów, która przyjechała tym samym pociągiem regio do Elbląga, widocznie pojechała zgodnie z GV i dogoniła naszą powolną dwójkę dopiero tuż przed Fromborkiem... Nieźle się musieli napracować ;)





 Gdybyśmy zdecydowali się pedałować z Malborka, nocleg wypadłby nam pewnie w Tolkmicku, ale ponieważ udało się podjechać, mieliśmy zapas sił i w Tolkmicku zatrzymaliśmy sie tylko na obiad w tak zwanym MPRze, czyli Miejscu Przyjaznym Rowerzystom. Na stronie poświęconej Green Velo, którą warto przejrzeć przed wyjazdem, znajdziecie adresy takich oficjalnie zakredytowanych miejsc. Certyfikat posiadania tytułu MPR zazwyczaj wisi gdzieś nad barem czy recepcją w widocznym miejscu. Kilka takich adresów wiozłam w notesie, do niektórych trafiliśmy zupełnie przypadkiem, jak na przykład tydzień później do Zajazdu u Lecha w Suchej Rzeczce, gdzie zjedliśmy wyśmienite dania kuchni podlaskiej. W Tolkmicku zatrzymaliśmy się w restauracji Sami Swoi, która znajduje się tuz przy szlaku i ma całkiem przyjemny, schowany za krzakami ogródek. Nakarmieni ucziciwie, ruszyliśmy dalej.

Zaletą Green Velo, jeśli jedzie się nim przez parę dni, jest możliwość przemieszczania się między całkiem różnymi krainami i krajobrazami. Fragment nad Zalewem Wiślanym to głównie morze trzcin. Trasa wiedzie przez drogi na wałach, ułożone z nieco uciążliwych betonowych płyt, ale spokój i bezkres tego zielonego, falującego krajobrazu wynagradzają wiele. Większa część tych terenów jest objęta obszarem Natura 2000 i miłośnicy ornitologii na pewno dobrze je znają. W Kadynach przejeżdżamy przez niewielką plażę nad Zalewem, z zaskakującym hawajskim klimatem - w poniedziałkowe popołudnie tuż przed wakacjami było tam jeszcze zupełnie pusto, ale po zakończeniu roku szkolnego pewnie można tam wpaść w epicentrum plażowego żywiołu. Linia wody na horyzoncie będzie pojawiac się i znikać. Przed Fromborkiem wjedziemy już jednak po prostu w las.









Las wyprowadzi nas na wzgórze tuż przed miasteczkiem, z którego roztacza się urzekająca panorama Fromborka. Sam zjazd był całkiem przyjemny, trafiliśmy tam tuż przed zachodem słońca, różowe niebo, zielone pola. Koledzy z pociągu zajęli nam już miejsca widokowo-zdjęciowe, więc po prostu ruszyliśmy w dół kierując się w stronę fromborskiego pola namiotowego. Obiekt jest przeciętny, z nieco straszącym barem i miejscami dość mocno zakrzaczony, ale na nasze potrzeby wystarczający i wbrew pozorom tętniący życiem. Obok rozbili się inni rowerzyści, niedługodystansowi, jednak ich obecność miała dla nas duże znaczenie, bo rano okazało się, że w rowerze Staszka mamy piękny kapeć. Kolejny dzień zaczęliśmy zatem od wymiany dętki, korzystając z barowego zadaszenia. Szczęśliwie, będzie to jedyna awaria w całej naszej jedenastodniowej podróży. Zapowiadało się na burzę, więc uznaliśmy, że dobrze będzie ją przeczekać w kawiarni, pijąc kawę i racząc się ciastami. Zebraliśmy więc cały szpej i ruszyliśmy do wieży widokowej nieopodal kompleksu katedralnego.

Z wieży rozciąga się wspaniały widok i zdecydowanie warto się na nią wtarabanić. Frombork to także Muzeum Mikołaja Kopernika i katedra, które zapewne warto zwiedzić mając więcej czasu, my jednak na tej wyprawie skupialiśmy się głównie na atrakcjach rowerowych. Tak jakoś mam, że idąc z plecakiem przez góry unikam zwiedzania, tak i na Green Velo nie miałam ochoty na nadmierne kontakty z cywilizacją... Wierzę, że są osoby, które chętnie łączą te dwa światy ;) W wieży widokowej spróbowaliśmy obłędnych ciast, podawanych w naprawdę slusznych porcjach, polecamy koniecznie! Jeszcze szybkie uzupełnienie zapasów, nieco gorączkowe poszukiwanie poczty (jestem z tych skamielin, które wciąż wysyłają pocztówki) i możemy ruszać.






Kolejny fragment Velo wiodący wzdłuż wybrzeża Zatoki prowadził nas w stronę miejscowości Nowa Pasłęka i pierwszego zbliżenia z granicą rosyjską. Polecam zaopatrzenie we Fromborku, bo przejeżdżając przez Pasłękę nie zauważyliśmy żadnego sklepu... Z pewnością jakiś tam się znajduje, ale poszukać będziecie musieli na własną rękę ;) Odcinek w stronę Braniewa wiedzie wałami wzdłuż rzeki o nazwie - jakżeby inaczej - Pasłęka, i zapamiętałam go jako niezwykle malowniczy, ale i dość uciążliwy zarazem. Szlak nie był w 2017 specjalnie wyjeżdżony w tamtym miejscu, chwilami trzeba było się namęczyć z roślinami zarastającymi ścieżkę. Poza tym, w drugim dniu wyprawy jeszcze nie mogłam się za bardzo wdrożyć w pedałowanie (w dniu ósmym, dziewiątym czy dziesiątym człowiek jest już jednym organizmem z rowerem ;) ), więc z ulga przywitałam widoczne na horyzoncie wieże kościoła w Braniewie.

Zaraz przy wjeździe do Braniewa fragment szlaku albo był zamknięty, albo mylny, albo robotnicy dłubiący w jezdni wprowadzili nas w błąd - nie jest to żaden problem, bo miasteczko jest niewielkie i łatwo się w nim szybko odnaleźć. I tak mieliśmy zamiar zatrzymać się na kolejny popas. Braniewo zrobiło na mnie wrażenie tętniącego życiem, było też tam całkiem sporo kawiarni, jak na taką małą i oddaloną od wybrzeża miejscowość. Kusiły nas truskawki kaszubskie i masa innych warzywnych i owocowych dóbr. Obiad postanowiliśmy tym razem zjeść w terenie. Zaopatrzeni w pomidory, ogórki i groszek cukrowy ruszyliśmy dalej, szlakiem biegnącym przez uroczą dzielnicę ogródków działkowych.








Dalej szlak zmienia swój charakter - zaczynamy część poświęconą rozległym polom i łąkom. Jedziemy głównie jasną, szutrową drogą, nad którą pochylają się łany zielonych jeszcze w czerwcu zbóż. Ten odcinek zapamiętałam jako jeden z przyjemniejszych. Oczywiście Velo biegnie w dużej mierze po jezdniach, zawsze jednak prowadzony jest drogami o małym natężeniu ruchu. Przy jeździe z sakwami równa, asfaltowa droga nie jest czymś, na co kręci się nosem. Tego dnia zmagaliśmy się z bardzo mocnym wiatrem, który osłabiał nasze tempo. Obiad zjedliśmy romantycznie schowani w zbożu, które chroniło nas przed urwaniem głowy i zwianiem pomidora z chleba.








Tego dnia zdecydowaliśmy się nocować pod namiotem dzięki uprzejmości agroturystyki "U Farmera" w Brzostkach przed Pieniężnem. Zdaje się, że w Internecie wspominają o możliwości rozbicia namiotu u siebie, w rzeczywistości byli nieco zaskoczeni naszym pytaniem ;) Ale ostatecznie znalazło się i miejsce pod namiot, i możliwość skorzystania z łazienki. Miejsc w pokojach już nie było, ale dzięki temu mieliśmy wymarzoną miejscówkę pod świerczkiem nad stawem, z widokiem na wściekle kwitnące białe kwiaty i pasące się po drugiej stronie wody konie. Słońce zachodziło na złoto, żaby darły się jak oszalałe, a w rozbijaniu namiotu towarzyszły nam prześmieszne psy gospodarzy. Przepiękna okolica i jeśli uda wam się zarezerować nocleg, zdecydowanie warto się zatrzymać "U Farmera".




Rano wyruszamy dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz