Gdyby tę twarz dało się zedrzeć jednym ruchem jak plaster. Szlag.
Okropnie mi doskwiera fakt bycia BB. Bystrą brzydulą. I nawet pisząc to na prywatnym swoim blogu publicznym, aż skręca mnie w środku na takie wyznanie. Słyszę: lubię inteligentne kobiety. Słyszę: podoba mi się Twój mózg. Słyszę: uwielbiam Twój dowcip, chce się z Tobą rozmawiać. Słyszę nawet: uwielbiam Cię czytać! A gołąb w mojej piersi wyje, że nikt nie mówi, że jestem chociażby ładna. Na litość, na skórę świętego Bartłomieja i tasak wbity w łeb świętego Judy, pragnę zachwytu!
Wstyd mi piekielnie, kiedy myślę z rozpaczą, że oddałabym resztki swojego rozsądku za chociażby jakiś ochłap urody. Gdybym była piękna, moje życie byłoby po stokroć łatwiejsze. Dziś pewnie miałabym już męża. Jestem z tych żałosnych typów, które zyskują po bliższym poznaniu, które to powiedzonko oznacza dokładnie, że jest się paskudnym jak mops.
Ale porzućmy to babranie się w gównie, chciałam napisać, że spotkałam wczoraj mężczyznę swojego życia. U dentysty. Znaczy on był tym dentystą. Spóźniłam się piętnaście minut, bo na Moście Dębnickim poniewierał się rozbity samochód (granatowy, przez co spędzam bezowocne minuty na poszukiwanie jakichkolwiek informacji, czy to nie ten stary pijak, z którym sypiałam, roztrzaskał się na oczach spacerującej po bulwarach publiczności jak fajerwerk). No i wypełniając jakiś podejrzany świstek, który gwarantował zrzucenie odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenia na mnie, usłyszałam, jak recepcjonistka mówi: "To ta pani na siedemnastą" i odruchowo mruknęłam zachęcające "No." i wtedy zobaczyłam archanioła w kitlu. Taki bardzo w moim typie, tak skończenie bardzo, ale cóż z tego, bo kiedy zostaliśmy sami, on spojrzał na mnie figlarnie i spytał: "Co panią do mnie sprowadza?", a ja, uziemiona na tym upokarzającym fotelu w pozycji półleżącej musiałam mu wyznać, chociaż wszystko krzyczało we mnie "Nie rób tego! Nieeee!", ale nie mogłam postąpić inaczej, musiałam mu powiedzieć prawdę: "Mam czarny ząb."
I to właśnie była ta chwila, kiedy szansę na romans chuj strzelił, a ja razem z tym pomarańczowym fotelem zawaliłam się pod ziemię z rozpaczy.
Potem jeszcze napawałam się tą chwilą, kiedy nachylał się nade mną i wpychał mi palce do ust, co było na pewno sytuacją graniczącą z erotyzmem, ale nawet ta bliskość już nie miała znaczenia, bo przecież już wszystko przepadło, wszystko już nie miało znaczenia i moje biedne słabe serce rozpadło się na setki drobnych szlochających części, i nie miało już znaczenia, że on dodał: "Ta druga ósemka też czarna", i coś tam jeszcze gadał o próchnicy, i nawet jeżeli czeka nas jeszcze wiele, wiele spotkań i szans na fizyczny kontakt w zaciszności sterylnego gabinetu, to myśli moje i tak już potoczyły się tą obrzydliwą koleiną smutku i bezradności wobec nieprzystojności istnienia.
Gorzej by było tylko wówczas, gdyby to był ginekolog. Szlag.
Nie dość, że mam brzydkie zewnętrze, to jeszcze wnętrze mojej jamy gębowej mogłoby zrobić wrażenie tylko na osobie niewidomej, a w dodatku tego dnia poparzyłam swój szorstki koci język hipsterską kawą ze słynną syrenką na kubeczku, co już było tylko zupełnie mainstreamową wisienką na torcie i dopełniło dzieła zniszczenia. U dentystów nie mam szans najmniejszych.
A potem włóczyłam się po Rynku i kwitnących Plantach z kolejną kawą w łapce i obserwowałam toczącą się we mnie psychomachię: żywiołowy entuzjazm wywołany, było nie było, kontaktem z ideałem, i szaleńcze podniecenie toczyły walkę na śmierć i życie ze śmiertelną rozpaczą wywołaną faktem, że nie mogę się powstrzymać przed patrzeniem każdemu mężczyźnie na dłonie i wróżeniem sobie z obrączek, czy jest jeszcze dla mnie jakaś szansa.
A potem siedziałam z U. w jednej z popularnych piwiarni i ze smakiem chlejąc słodkie piwa debatowałam o szczęściu, że ono w gruncie rzeczy jest obecne i że je odczuwam zwłaszcza w chwilach takich jak ta, kiedy jechałam autobusem tuląc do siebie wymarzoną kurtkę za pół koła i słońce głaskało mnie po głowie przez szybę, a wnętrze autobusu wypełniał rozdzierający krzyk wielkiego chłopaka na wózku, wykręconego porażeniem (przerażeniem), i ja (sparaliżowana) myślą, jaką jestem szczęściarą, tuląc tę kurtkę, kupioną za własnoręcznie zarobione pieniądze na początku mojego dorosłego samodzielnego życia, kurtkę, która nie tylko jest obietnicą cudownych wypraw na szlaki, ale też symbolem, symbolem i dowodem na poruszanie się w górnej warstwie osadów społeczeństwa, tych szczęściarzy, który mają pracę, nie mają długów i śpią w łóżku.
A potem, dokładnie z wybiciem północy, płynęłam onirycznie Starowiślną, zakapturzona jak Gandalf, mijając miękkimi ruchami rozwrzeszczane grupy śmierdzące przetrawionym alkoholem, płynęłam samotna, jak przez busz naszpikowany dzikimi zwierzętami, czujna i gotowa do samoobrony, zdana tylko na siebie w tłumie szturmującym przejście dla pieszych pod Pocztą Główną, samotna i maleńka jak okruch przyklejony do szyby nocnego autobusu, bezbronna jak pyłek.
Moi chłopcy się żenią, a słońce wciąż wstaje każdego dnia jak gdyby nigdy nic.
PS. Jestem tak wrażliwa na męską urodę i obecność ostatnio, że wkleję tutaj ten teledysk tylko dlatego, że mnie podnieca:
Nie bystrą brzydulą, tylko bystrą kłamczuchą co najwyżej. Bo skoro tam na górze jest autoportret to jesteś ładna.
OdpowiedzUsuńOj, Maria, wiesz przecież, że Cię podziwiam - nie chcę, żebyś mnie uważała za kłamczuchę, bo Twoja opinia wiele dla mnie znaczy! ;) Dziękuję, że wpadłaś.
UsuńNigdy nie czytywałam blogów, ale Twój zacznę. Piszesz świetnie i chociaż gorzkie i znane mi są opisywane przez Ciebie sytuacje to w jakiś sposób wlewasz odrobinę (a może nawet więcej) światła na ten łez padół.
OdpowiedzUsuńTak, jak gdzieś wcześniej rzuciłam: każdy strup to przynajmniej materiał na anegdotę, zawsze tak myślę z lekką satysfakcją ;) Dziękuję.
UsuńWidze Cie tylko na szkicu (jak wlasnoreczny, znaczy przerysowany), wiec nie ocenie Twojego zewnetrza, ale czytajac Twoje slowa i ja sie zakochuje w Twoim mozgu. Jestes niewdziecznica, ze tak sie nad soba uzalasz, choc posiadasz dar innym (mnie) poskapiony.
OdpowiedzUsuńP.S. Sprobuje przeczytac wszystkie starsze posty i bede zagladac tu regularnie. Wydaje mi sie, ze warto.
Pozdrawiam
Fanka zielonej herbaty
;-)
Przymknij oko na drastyczne sceny (słowa), a tylko podróżuj ze mną przez te cztery (już!) lata. Chciałabym, żeby było warto ;) Dziękuję za odwiedziny.
UsuńTylko, że Ty nie jesteś brzydka... Bardziej ładna nawet, niż przeciętna. Czy masz lustereczko?
OdpowiedzUsuńNie mam. Nie lubię w nie patrzeć.
Usuńjest zdjęcie Polly, tylko trzeba poszperać w archiwum (albo tak się zakochać żeby przeczytać połowę jej bloga wczoraj w nocy). I ona jest śliczna, co zdążyłam jej już napisać. Ojj Polly, ty nie wiesz co to brzydota...
OdpowiedzUsuńCzęsto piszę (i mówię, i myślę), że ta figura retoryczna brzydoty jest mi potrzebna do wyrażenia pewnego stanu umysłu raczej, niż ciała. Bo gdy umysł choruje, to i ciało nie jest godne podziwu. To odwrotność powiedzonka: "W zdrowym ciele...". Nie jest tak? A co to brzydota duchowa, to wiem aż nadto dobrze...
UsuńMam ochotę na więcej Twoich linijek. Pięknie słowa skladasz w zdania i opisujesz swoją rzeczywistość. Dla mnie to piękna melodia choć trudna. Lubię takie też:)
OdpowiedzUsuńO, no właśnie! Nie wszystko w życiu jest łatwe. W najpyszniejszy tort najwięcej potu i łez trzeba włożyć, prawda? Dziękuję i zapraszam.
Usuń