Żyję w środowisku łatwopalnym. To jego główna, choć nie jedyna cecha gatunkowa. Za każdym razem, gdy odpalam papierosa (a zawsze obiecuję sobie, że nie będę palić w pokoju!) uruchamia się w mojej głowie kaskada biegnących w zastraszającym tempie obrazów pełnych dymu i huczącego ognia. Chociaż nie wiem, czy ogień pochłaniający papiery potrafiłby huczeć. Pewnie bardziej prawdopodobnym dźwiękiem, który wydawałaby moje płonące ruchomości, byłby syk. Aktualnym pomysłem na samozagładę jest zgaszenie peta w terpentynie, lub, w razie jej braku, zmywaczu do paznokci. Liczę, że znalazłoby się też kilka pojemników zapewniających spektakularne wybuchy. W zgliszczach oprócz moich zwęglonych jak skwarek zwłok odnalezionoby jedynie ocalały za sprawą cudu święty obrazek z błogosławiącym światu Jezusem, którego od wprowadzki nie mam serca usunąć z zasięgu wzroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz