Biegłam po lepkim śniegu oświetlonym morelowo przez zachodzące słońce. Biegłam i myślałam. Nagle przyszło mi do głowy rozwiązanie. Ta zima trwa tak długo, bo to nie jest zwykła pora roku. To jest magiczna zima. To jest zima-symbol. Ona jest dla mnie szkołą i testem. Od dwóch, trzech tygodni jestem w dziwnym okresie swojego życia. Przewalają się przeze mnie jakieś gęste siły niczym ołowiane, burzowe chmury, naprężone, nabrzmiałe, natężone straszliwymi siłami. Ta zima jest śmiertelna. Wóz albo przewóz, przeżyję lub padnę na samym jej finiszu. Ta zima rozpoczęła się śmiercią, ale może zakończyć zmartwychwstaniem, tak jak od zawsze we wszystkich cyklach wszystkich religii wszystkich światów.
To jest egzamin.
Chyba zostanę buddystką zen. Trzeba mi rzucić wszystko; bądź gotów, by w każdej chwili odejść; nie miej nic; nic nie kochaj; nic nie jest twoje. Oczyszczaj się i porządkuj, ścinaj z siebie skórę płatami, szlifuj każdą kość, poleruj oczy, by lśniły jak najczystsze, święte szkło.
I jeszcze wciąż i wciąż,
na nowo i bez końca
obracam w mózgu pytanie o znaczenie spotkania dwóch osób
w najbardziej dramatycznym momencie czasu
Co ono znaczyło dla nich obojga
Co miało im dać - na koniec, na zawsze
Czego miało ich nauczyć, skoro trwało mgnienie oka
I kto to tak wymyślił